23 lip 2009

Witam, witam , witam..!!!
Długo nie pisałam, szczerze to nie miałam o czym pisać.
Brak tematów świadczy o tym że moje życie robi się coraz nudniejsze.

12 kwi 2009







Dawno nie pisałam bo nie miałam za bardzo o czym. Jutro ostatni dzień Świąt Wielkanocnych. Cieszę się bo za nimi nie przepadam ogulnie za świętami nie przepadam. W moim przypadku jest tak że ja za mało czym przepadam.

5 lip 2008

11 cze 2008

Mona Liza na wesoło:)


MonaLliza

Moje dzieło :)

Z nudy w paincie narysowałam sobie obrazek jednak muszę przyznać, że nie mam talentu do tworzenie. Nigdy nie umiałam rysować, więc podziwiam ludzi którzy naprawdę mają talent . Jak chodziła do gimnazjum to w mojej klasie była dziewczyna która potrafiła namalować naprawdę wszystka tylko jej zazdrościłam.
Niestety nie wszyscy ludzie swój talent wykorzystują do tworzenia własnych dzieł.


Fałszerz dzieł sztuki to zawód z tradycjami. Pierwsi zaczęli działać około IV wieku - w czasach, kiedy Egipt i Grecja intensywnie handlowały między sobą dziełami sztuki. Później Rzym, gdy zaczął budować swe imperium, robił wszystko, żeby wykupić od Greków najcenniejsze zbiory. Nie wszystko jednak Grecy chcieli sprzedać. Rzymianie wzięli się więc na sposób i zaczęli greckie dzieła podrabiać. Co ciekawe, niemal do XIX wieku fałszerz cieszył się dobrą reputacją. Był artystą, który oddaje cześć i hołd wielkim mistrzom. Wszystko zawaliło się w chwili, gdy fałszerze postanowili zarabiać i pojawiła się konkurencja. Wtedy środowisko twórców jednogłośnie okrzyknęło ich złodziejami. Weźmy za przykład Meegerena. Ten zdolny Holender pewnie nigdy nie zdobyłby fortuny, gdyby nie nazwisko Jana Vermeera, którym sygnował swoje prace. Oprócz kopiowania mistrza z Delft Meegeren tworzył również zupełnie nowe obrazy, o istnieniu których Vermeer nie mógł mieć pojęcia. Na jeden z nich -"Chrystus i uczniowie w Emaus" dali się nabrać najwięksi krytycy sztuki. Jeden z nich, Abraham Bredius, oświadczył nawet: To niezwykły moment w życiu miłośnika sztuki, kiedy nagle staje przed dotychczas nieznanym obrazem wielkiego mistrza. Nietkniętym, na oryginalnym płótnie, bez żadnej renowacji, tak jak pozostawił go w pracowni malarz! Cóż to za obraz! Aby uzyskać efekt, który poraził Brediusa, Meegeren wykorzystał kiepski XVII-wieczny obraz, z którego zdrapał farbę pumeksem i gorącą wodą. Dzięki temu na płótnie pozostała siatka charakterystycznych pęknięć, które uwiarygodniły "Vermeerowską" technikę. Meegeren poradził sobie też z farbą olejną. Zamiast niej posłużył się barwnikami wymieszanymi z syntetyczną żywicą. Wiedział, jak postarzać obrazy - podgrzewał je w temperaturze ponad 100oC. Wszystkie "vermeery" malował pędzlem z sierści borsuka, takim samym, jakim posługiwał się mistrz. Kiedy w 1946 roku na wystawach prezentowano 28 prac Vermeera, nikt nie przypuszczał, że jedynie 22 z nich rzeczywiście wyszły spod jego pędzla. Meegeren urodził się w 1889 roku. Gdy okazało się, że jest utalentowany plastycznie, zaczął pobierać nauki w St. Laurenskerk w Rotterdamie. Jego obrazy cieszyły się dużym uznaniem. W 1928 roku założył nawet własny magazyn poświęcony sztuce współczesnej - "De Kemphaan". Po bankructwie pisma przeniósł się na południe Francji, gdzie postanowił wcielić się w Vermeera. Wpadł w 1947 roku, został skazany na rok więzienia - jednak nie za fałszerstwa, lecz pod zarzutem kolaboracji z nazistami.Magnez w reaktorze Do fałszowania obrazów przede wszystkim niezbędny jest talent. - Fałszerze mają wiedzę z zakresu historii sztuki i technik warsztatowych stosowanych przez poszczególnych twórców. Najlepsze fałszerstwa wykonane z wielkim talentem są pod względem techniki równie doskonałe jak oryginały. Genialnych kopii jednak nie ma - wyjaśnia Grażyna Szumska-Józefiak, rzeczoznawca przy sekcji konserwatorskiej Związku Polskich Artystów Plastyków. - Nie można całkowicie podrobić obecności innego człowieka, obecności, która realizuje się w dziele sztuki. Bo dzieło sztuki to nie tylko talent i technika, ale uzewnętrznienie osobowości, emocjonalności i ducha człowieka, który je stworzył.Odpowiednia analiza konserwatora i historyka sztuki potrafi odsłonić prawdę w niemal każdym fałszerstwie. Przeprowadza się badania chemiczne składu farb, drewna, kamienia, identyfikacje w świetle UV, wykonuje makrofotografie, na podstawie których można ocenić autentyczność procesów starzenia się płótna, oryginalnego warsztatu oraz techniki wykonania. - W czasach, kiedy dostępne są tak szczegółowe metody oceny autentyczności - podsumowuje Grażyna Szumska-Józefiak - można uznać, że ofiary oszustów są nimi na własne życzenie.Jednym z podstawowych badań jest poddanie obrazu tzw. reflektogramom w podczerwieni. Promieniowanie podczerwone, podobnie jak świetło widzialne, może być utrwalone za pomocą aparatu fotograficznego. W przeciwieństwie jednak do światła podczerwień jest mało rozpraszana, ponieważ jej fale są dłuższe. To właśnie dlatego zdjęcia różnych elementów obrazu wykonane podczerwonymi filtrami są w stanie pokazać drobiazgi niewidoczne gołym okiem. Wskazują np., czy domniemane dzieło sztuki nie powstało na tle innego, namalowanego wcześniej obrazu. Na zdjęciu ultrafioletowym sfałszowane szczegóły - powstałe w innym czasie niż oryginał - świecą, jakby namalowano je odblaskowymi flamastrami. Dzięki temu można ustalić, czy podkład domniemanego dzieła sztuki nie został zretuszowany. Jednym z najnowszych badań dzieła sztuki jest autoradiogram. Podczas niego obraz zostaje zaatakowany neutronami w reaktorze jądrowym. W zależności od użytego pigmentu można obserwować promieniowanie poszczególnych izotopów. Na przykład wchodząca w skład brązu umbra sprawia, że na monitorze promieniuje izotop magnezu. Konserwatorzy mogą zorientować się, czy do namalowania obrazu nie użyto farb, w skład których wchodzą związki niedostępne malarzom w czasach powstania oryginału.Takie szczegółowe badania pozwoliły m.in. wychwycić przeróbki na słynnym obrazie Jacopa Tintoretta "Portret admirała". Za sprawą rentgenogramu okazało się, że pod twarzą admirała znajduje się oblicze innego mężczyzny. Autoradiogram z kolei wykazał, że jedna z części wizerunku admirała została wykonana wcześniej i należała do portretu zupełnie innej postaci. Odkrycie retuszowania Tintoretta zostało zaprezentowane kilka lat temu na wystawie weneckich dzieł sztuki w Poznaniu. Często konserwatorzy badają podejrzany obraz promieniami Roentgena. W ten sposób odkryto np. nieznane szkice Vincenta van Gogha ukryte pod warstwą farby jego późniejszych obrazów. Ofiarami podrabiaczy padali zarówno Picasso, Matisse, Chagall, jak i Dubuffet czy Giacometti. Na ich twórczości postanowiło zarobić dwóch Anglików - notabene dwóch Johnów - Drew i Myatt. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia udało im się sprzedać ponad dwieście kopii najsłynniejszych dzieł. Zadaniem Drewa było przyjaźnienie się z krytykami i tworzenie dobrej atmosfery zbytu. Do Myatta należało zaś kopiowanie i tworzenie "nowych, nieodkrytych" jeszcze obrazów. Popyt był tak duży, że Myatt zamiast tradycyjnych farb używał tych do malowania ścian. Bo na produkcję własnych najzwyczajniej w świecie nie miał czasu. Potem wcierał w płótna nieco ziemi ogrodowej i kurzu z półek i dzieło gotowe. Konserwatorzy często nie zadawali sobie trudu poddania obrazów głębszej analizie. Proceder przyniósł obu panom 1,8 miliona funtów zysku. Oszustwo wyszło na jaw w 1999 roku, kiedy jeden z klientów nakrył Myatta na malowaniu Picassa. Fałszerz trafił na rok do więzienia (wyszedł po czterech miesiącach). Gorzej skończył się interes dla Drewa, który poszedł za kratki na sześć lat (wyszedł po dwóch). Kara nie na wiele się jednak zdała. Jeszcze w więzieniu Myatt malował dzieła mistrzów, które wciskał rodzinom więźniów i strażnikom. Zarobił też na portretowaniu współosadzonych. Tyle że zamiast pieniędzy dostawał... karty telefoniczne.- Tak naprawdę to popyt kształtuje rynek fałszerstw. Od lat najlepiej sprzedają się Renoir, Cézanne, van Gogh czy Rembrandt. Sporym powodzeniem cieszą się również dzieła dwóch oryginałów - Picassa i Salvadora Dalego. W Polsce na rynku fałszerstw prym wiodą swojskie klimaty w wydaniu Kossaka, Fałata, szlachetny prymitywista Nikifor oraz portrety Witkacego - dodaje Grażyna Szumska-Józefiak.Podejrzana Mona Lisa Współczesny rynek fałszowania dzieł sztuki narodził się w latach 20. ubiegłego stulecia w Rosji i dotyczył głównie dzieł XIX-wiecznych. A to dlatego, że począwszy od roku 1800, malarze stosowali pełną paletę pigmentów - dzięki temu łatwiej było ich podrobić. A że po rewolucji cała dokumentacja dotycząca dzieł sztuki bezpowrotnie zginęła, fałszerze mieli ułatwioną pracę i tak naprawdę rzadko zdarzało się, żeby ktoś przyłapał ich na gorącym uczynku. Dlatego kupowanie obrazów słynnych malarzy przypomina grę w ruletkę. Pewności, że płótno będzie prawdziwe - jeśli powstało w czasach przypadających na życie artysty - nie ma nikt, bo galerie kupują obrazy przeważnie z drugiej czy nawet z trzeciej ręki. I choć poddają je ekspertyzie i opatrują certyfikatem oryginalności podpisanym przez trzech konserwatorów, fałszywki doskonale radzą sobie na rynku. Eksperci twierdzą, że nawet uchodzący za polską kolebkę dzieł sztuki Kraków jest ich pełen. Konserwatorzy mają wątpliwości nawet co do obrazu "Mona Lisa" Leonarda da Vinci, który wisi w Luwrze. Wątpliwości te są o tyle uzasadnione, że obraz został skradziony w 1901 roku. Nie ma więc pewności, że ten, który udało się w końcu odzyskać, to oryginał. Obraz powstał około 1503-1506 roku, a da Vinci zastosował w nim tzw. technikę rozproszonego światła, które rozjaśnia jedynie twarz modelki - Giocondy. Jeden z rosyjskich krytyków sztuki uważa, że prawdziwa Gioconda znajduje się u prywatnego kolekcjonera w Ameryce, podczas gdy ta w Luwrze jest jedynie jej doskonałą kopią. Na potwierdzenie tego Rosjanin przedstawia badania fotografii "Mony Lisy" z dwóch katalogów: XIX-wiecznego i wcześniejszego. Po nałożeniu jednej fotografii na drugą okazuje się, że obie Giocondy mają inne usta, linie oczu i dłonie. Uczony uważa, że nawet na przestrzeni tylu lat twarz Mony Lisy nie miała prawa ulec tak daleko posuniętym zmianom. Innego zdania są pracownicy Luwru, według których poszczególne pigmenty zmieniają odcienie i właściwości w miarę upływu czasu. Spór ten pozostał nierozstrzygnięty do dzisiaj.Różnice kurzu Niektórzy znawcy twierdzą, że nawet najbardziej drobiazgowe analizy nie pozwalają w stu procentach ustalić, czy dane dzieło jest oryginałem, czy doskonałą podróbką. Chyba że fałszerz użyje nowoczesnego barwnika. Tak było w wypadku kilkudziesięciu obrazów Vermeera oraz Velazqueza, z których jeden po drugim okazywał się falsyfikatem. Fałszerze użyli w nich błękitu pruskiego znanego dopiero od 1704 roku... Inne podróbki zdradziła obecność na płótnie kadmu, który wszedł do składu chemicznego farb dopiero w obecnym stuleciu.Równie łatwo odkryć fałszerstwo, zdrapując minimalną ilość wierzchniej farby i poddając badaniom brud pokrywający dzieło. Wszak kurz z obecnego stulecia ma zupełnie inny skład niż ten z czasów Vermeera, Picassa czy Matisse'a.Zapomniał o tym pewien utalentowany węgierski fałszerz, niejaki Elmyra de Hory. Między 1961 a 1967 rokiem zarobił około 60 milionów dolarów, sprzedając swoje cuda galeriom oraz milionerom z Teksasu. W 1946 roku wszedł w układ z Jacques'em Chamberlainem. Sprzedawali kopie Picassa w całej Europie i Stanach Zjednoczonych. Kiedy popyt na mistrza kubizmu chwilowo się skończył, Hory postanowił spróbować innych mistrzów. Padło na Renoira i Matisse'a. Wpadł, gdy w Chicago próbował sprzedać kilka kopii Picassa. Miał pecha, bo natrafił na Josepha W. Faulknera, który przed laty kupił od Horyego identyczny obraz. Ucieczka do Meksyku, a następnie do Hiszpanii nie na wiele się zdała. W 1968 roku Hory został skazany. Co ciekawe, nie tylko za fałszerstwa, ale i za... homoseksualizm. I wtedy dopiero stał się sławny. Telewizje, gazety z całego świata zabiegały o wywiady. Clifford Irving napisał biografię słynnego fałszerza pt. "Fake" (fałszerstwo), a Orson Welles w 1972 roku nakręcił film "F for Fake" w całości oparty na życiu Horyego.O miano króla fałszerzy z powodzeniem walczyli z Horym Włoch Alceo Dossenie, który kopiował starożytne rzeźby z czasów Greków i Rzymian, oraz Chińczyk Chang dia Chien. Ten ostatni do końca swojego 84-letniego życia podrabiał najsłynniejsze dzieła z galerii w Waszyngtonie, Bostonie czy Paryżu. Skopiował blisko... 30 tysięcy obrazów! Podobno, kiedy miał wenę, potrafił sfałszować dwa obrazy dziennie... Miał szczęście - jego oszustwa wyszły na jaw dopiero po śmierci. Niestety, szczęście fałszerzy oznacza pech kolekcjonerów. Przekonał się o tym dobitnie polski biznesmen Witold Zaraska, który walczy o zwrot pieniędzy, bagatela 146 tys. złotych, za obraz Władysława Małeckiego "Pejzaż z oddziałem powstańczym" zakupiony w Domu Aukcyjnym "Agra Art". Wynajęci przez Zaraskę eksperci twierdzą, że ich klient jest w posiadaniu falsyfikatu, konserwatorzy Agra Art upierają się zaś, że obraz jest prawdziwy. Problem w tym, że ewidentne udowodnienie fałszerstwa w wypadku dobrej kopii wykonanej w czasach powstania oryginału jest niezmiernie trudne. Fałszerze górą?

10 cze 2008

Choroba pocałunku.




Kto z nas nie lubi się całować? Nie ma chyba takiej osoby której nie sprawiało by to przyjemności ale jest taka choroba którą nazywa się potocznie chorobą pocałunków.


Ta choroba to :


Mononukleoza zakaźna (łac. Mononucleosis infectiosa, inne nazwy: gorączka gruczołowa, angina monocytowa, choroba Pfeiffera, choroba pocałunków) to zakaźna choroba wirusowa występująca najczęściej w dzieciństwie lub w okresie dojrzewania. Spowodowana jest pierwotną infekcją wirusem Epsteina-Barr (EBV). Istotą choroby jest podlegający samoczynnemu zahamowaniu proces limfo proliferacyjny. Zakażenie następuje przez ślinę (dlatego potocznie zwana jest często "chorobą pocałunków"), ale może nastąpić także innymi drogami (np. drogą kropelkową). Okres wylęgania wynosi 30-50 dni, a zaraźliwość może się utrzymać do 18 miesięcy od początku choroby. Choroba pozostawia trwałą odporność.